wtorek, 24 lutego 2015

CREMA LATTE - UKOCHANA MASKA DO WŁOSÓW

Dziś postanowiłam napisać jeszcze jeden post.
Pewnie spowodowane jest to tym, że mam pełno egzaminów (sesja), a jak wiadomo wtedy student ma najwięcej czasu na wszystko poza nauką.
"Jeszcze tylko pozamiatam pustynię i mogę iść się uczyć".
Dokładnie tak to u mnie wygląda :)
Poza tym, mam bardzo duże szczęście, bo wiedzę przyswajam dość szybko, także mogę sobie pozwolić na jeszcze chwilkę spędzoną przy blogu :)
Chciałam Wam przedstawić mój absolutny hit w pielęgnacji włosów.
Jest to maska Tutto Per Te- Crema Latte.



Maska jest produktem profesjonalnym pochodzenia włoskiego.
Ja kosmetyk dostałam od swojej przyszłej szwagierki, która jest fryzjerką (Gosia, dziękuję jeszcze raz!). Od tamtej pory używam go regularnie i nie wyobrażam sobie nie mieć go w łazience :)
Maska zawiera mleczne proteiny, które wspaniale nawilżają włosy. Są odżywione i mięciutkie w dotyku.
Bardzo dobrze sprawdza się też u mojej Mamy, która farbuje włosy. Regeneruje je i dlatego pomimo ciągłej koloryzacji wyglądają zdrowo.
Maska jest bardzo wydajna i ma 12 miesięcy okresu przydatności. Starcza jej na naprawdę bardzo długo, dlatego dobrze, jeżeli mamy w domu kogoś, kto mógłby nam pomóc ją zużyć. No chyba że mamy bardzo długie włosy :)
Ale, co w niej najlepsze i najcudowniejsze to zapach! Jest nie do opisania! :) 
Mleczno- waniliowy....Taki jak mleczne cukierki, jakie jadałam w dzieciństwie. Po prostu PRZECUDOWNY!
Konsystencja kremowa, nie ścieka z włosów, dość gęsta. Idealna.


Do tego pojemność i cena- szok.
Za 1000 ml (1 litr) zapłacimy około 17 złotych....17 złotych za takie cudo :)

Jest to mój hit i uwierzcie- moje włosy wyglądają naprawdę zdrowo. 
Może to też zasługa braku koloryzacji i niekorzystania z prostownicy i suszarki (bardzo, bardzo sporadycznie), ale maska robi robotę :)
Tak jak pisałam wcześniej, ja ją dostałam, ale o ile się nie mylę, można ją kupić w sklepie internetowym ToTo Hair.
Kochane, ja polecam z całego serca! 
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie miałam lepszego kosmetyku do włosów.


Miałyście, używałyście?

Zapraszam do komentowania :)
Pozdrawiam :***




VERSACE WOMAN

Gdy zamykam oczy, widzę siebie stojącą na łące. Wokół tylko drzewa, brak śladów cywilizacji. Jest wczesny poranek, świat powoli budzi się do życia. Mam na sobie tylko lekką, zwiewną sukienkę. Idę boso...Dotykam jeszcze uśpionych kwiatów, na których widnieją kropelki rosy. Delikatna mgła otacza całą rzeczywistość.
Cisza. 
Słychać tylko przyjemny śpiew ptaków, tak piękny, że aż łapie za serce.
Jestem w świecie, z którego nie chcę wracać....


Versace Woman
Zapach kwiatowy, bardzo ale to bardzo delikatny.
Powstał w 2000 roku, czyli nie wyszedł spod ręki mistrza i założyciela Gianni Versace, który z niewiadomych przyczyn został zastrzelony w 1997 roku.
Jednak nawet ta tragedia nie zachwiała opinią Domu Mody Versace, który do dziś świetnie funkcjonuje.


Co o nim myślę?
Jest przyjemny, bardzo zmysłowy i kobiecy, ale mnie nie powala.
Może gdyby miał w sobie choćby jeden, ale jakiś mocniejszy akcent, to podbiłby moje serce. Niestety tak nie jest.
Zapach nie rozwija się na skórze. Dokładnie tak samo pachnie w buteleczce jak i po aplikacji na ciało.
Moim zdaniem nietrwały, choć zaobserwowałam dziwną zależność. Szybko się ulatnia, ale jednak po całym dniu, gdzieś te nutki, jakimś magicznym sposobem są nadal wyczuwalne. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Dlatego też, ciężko mi go jednoznacznie określić.
Minusem dla niektórych może być też brak logo firmy na buteleczce. 
Mi osobiście to nie przeszkadza, jednak znam takie osoby, które przez tę błahostkę, za nic w świecie by ich nie kupiły.
Słyszałam opinie, że buteleczka jest tandetna. 
Czy ja wiem? Jak dla mnie prosta i skromna, ale przyjemna.
 
Nuty głowy: liść jaśminu, bergamotka i róża; 
Nuty serca : śliwka, malina, cedr i lotos; 
Nuty bazy: żywica bursztynowa i piżmo. 

Podsumowując 
Zapach przyjemny, lekki, dla kobiet, które nie lubią mocnych kompozycji.
Lubię go, ale nie jest to mój faworyt. 
Nie powala.

 
Miałyście? Znacie zapach? 
Zapraszam do komentowania :)
Pozdrawiam, całuję :***



piątek, 20 lutego 2015

BUSZOWANIE PO ROSSMANNIE

Witam :)
Dziś przegląd kosmetyków, które upolowałam wczoraj będąc w drogerii Rossmann.
Może zacznę od tego, że nie jestem osobą krytyczną.
Ale.
Po prostu nie mogę i nie potrafię nie skomentować sytuacji, która miała wczoraj miejsce.
Zazwyczaj staram się robić zakupy kosmetyczne w moim ulubionym sklepie, jakim jest Douglas. Niestety, żeby do niego dojechać muszę poświęcić co najmniej godzinę w jedną stronę. I dlatego wczoraj zdecydowałam, że udam się do bliższej drogerii.
Nie miałam nigdy wcześniej przyjemności robić tam zakupów (może to i dobrze). Poza tym, bardzo dużo naczytałam się o nieuprzejmości pań, które tam pracują. I do tej pory w zasadzie mi to nie robiło różnicy, ponieważ po prostu tam nie kupowałam.
Do wczoraj.
Otóż, w takim sklepie praktycznie nigdy nie potrzebuję pomocy, bo jest to mój raj i mogłabym w nim siedzieć całe dnie. Ale, jak bardzo mnie zdziwiło, gdy po ponad godzinie (tak, tak godzinie) ani jedna  pani nie zapytała czy w czymś pomóc, coś doradzić itp... Ani jedna. A było ich pięć.
Dobrze (pomyślałam) - w zasadzie to nawet lepiej, bo nie muszę słuchać o produktach, o których w rzeczy samej nie chcę słuchać.
Po półtorej godziny, zaczęłam się zastanawiać, czy coś ze mną nie tak? Groźnie raczej nie wyglądam, jestem przyjaźnie usposobiona...Hmm...
Ok - skupiam się na produktach.
I w tym momencie wpada mi do ręki podkład, który ma fajny skład, wygląda nieźle i ma przystępną cenę.
..............
Szukam testera
..............
Nadal szukam testera
..............
Przeszukałam całą półkę i nic nie znalazłam.
Zbieram się na odwagę i zagaduję do pani ekspedientki.
"Przepraszam, proszę mi pomóc. Szukam testera do tego podkładu, ale niestety nie mogę go znaleźć".
Pani nerwowo zaczyna kopać razem ze mną.
Po jakichś 2-3 minutach stwierdza, że nie ma testera ( jak się później okazało do większości podkładów ).
Kurcze, szkoda, bo naprawdę mi się podobał.
I w tym momencie zastanawiam się- ile takich kobiet jak ja zrezygnowało z jego zakupu, bo nie mogły zobaczyć jak się prezentuje na skórze? Podejrzewam, że sporo.
Oczywiście nie mam żalu do pani, to nie jej wina, że nie ma. Tyle że, czy nie prościej byłoby zapytać szefa/szefowej o możliwość otwarcia jednego opakowania i przeznaczenia na tester? Może nie na tym to polega, ale będąc kreatywną starałabym się rozwiązać ten problem.
Dałam sobie spokój z podkładem.
Poszłam szukać kremu pod oczy.
I tu następna, jakże przezabawna sytuacja :)
Omijam moje stanie, czytanie składu, wybieranie ceny itp.... (około pół godziny).
Po raz kolejny zebrałam się na odwagę i pytam (już innej kobieciny):
"Czy mogłabym mi pani polecić jakiś dobry krem pod oczy, przede wszystkim z jak najwyższym filtrem".
Pani popatrzyła ze zgrozą, śmiać mi się chciało jak nie wiem, bo to wyglądało tak, jakby naprawdę nie wiedziała co to filtr.
Chyba się nie pomyliłam, bo ta zawołała inną....
A ta inna- poszukała, poszukała, przekopała, poczytała i po 5 minutach poleciła mi super krem pod oczy.
Wręczyła mi go i po prostu sobie poszła.
Tak po prostu. Bez słowa. 
Nie wiem, może miała inne klientki, choć sklep był prawie pusty.
...............
Faktycznie- krem okazał się strzałem w dziesiątkę....
Dla pani 50 +
Szok. 
Przecież nie mam jeszcze 50! :)
Nawet 30 jeszcze nie mam! :)
O Matko, chyba czas się zbierać do domu. 
Puenta mojego wywodu jest taka, że już chyba rozumiem niepochlebne opinie na temat tej drogerii.
Moją wypowiedź przeczytajcie z przymrużeniem oka- nie mam zamiaru nikogo osądzać ani wyśmiewać, ale na pewno już tam nie wrócę :)

Dobrze przechodząc do tematu.
Zakupy.
Udało mi się złowić kilka ciekawych rzeczy i dziś tylko zdjęcia i krótkie opisy, a jeżeli będziecie chciały, to stworzę jakąś recenzję.
Oto wszystko zebrane razem:





A po kolei wygląda to tak:

Żel pod prysznic ISANA -VITAMIN & JOGURTH


Żel pod prysznic ISANA- FRECHES FRUCHTCHEN
 

Eau de Toilette- Playboy "Play it Pin Up Collection"


Celia de Luxe- Płyn micelarny


Osławiona już Ziaja- chyba nie muszę nikomu przedstawiać :)



DERMIKA- Krem pod oczy
 

BARWA- Barwa siarkowa
 

Rival de Loop- krem pod oczy


Lakier Wibo- Chic Matte ( w drogerii to była bieluśka biel, a okazało się, że to brudna biel :| )


Lakier Wibo- Glamour Sand ( nie byłabym sobą, gdybym go zaraz nie wypróbowała ). Zakochałam się <3


Lakier Wibo- Granite Sand. Zakochałam się po raz drugi <3


Wibo- Eyeshadow Base


Carmex waniliowy


Pomadka Wibo


Paletka cieni- Wibo Make Up Box


Paletka Miss Sporty


 Synergen- Compact Powder


Tak....
To by było na tyle :)
A tak wyglądałam wybierając się na zakupy, więc chyba jednak nie przestraszyłam pań ekspedientek :)



Ufff...Nie wiem czy się zmieści wszystko na jednej stronie :)

Co sądzicie Kochane?
Miałyście jakiś produkt? Próbowałyście? Jakie macie wrażenia odnośnie drogerii Rossmann? Zapraszam do komentowania.
Buziaki :****


wtorek, 17 lutego 2015

INICJATYWA 2H + HINDU MAKE-UP

Witam, 
Dziś bardziej na poważnie.
Czy znacie firmę Diadem Cosmetics?
Jest to nasza rodzima Polska firma, którą początkiem lat 90-tych XX wieku, założyli Pani Bożena i Zbigniew Milarczyk. 
Początkowo zajmowali się wytwarzaniem i sprzedażą kosmetyków do oczu, jednak obecnie oferta jest bardzo rozbudowana. Możemy w niej znaleźć sporo bardzo wysokiej jakości kosmetyków. I to w przystępnych cenach.
Ale co poza tym? Dlaczego firma zwróciła moją uwagę?
Otóż, chyba pierwszy raz zetknęłam się z tak mądrą i przemyślaną inicjatywą, którą jest 2H.
Na czym polega?
Przy każdym zakupie kosmetyku, firma sponsoruje ( a właściwie Ty sponsorujesz ) dwie godziny edukacji dla kobiet z najbiedniejszych regionów świata. 
2 godziny Kochane...Za tylko jeden kosmetyk.
Myślę, że dobrze wiecie jak traktuje się kobiety w Indiach. Co roku tysiące dziewczynek jest porzucanych albo zabijanych, nawet przez własne matki, ponieważ po prostu nie są "opłacalne".
Dla nas straszne, ale uwierzcie, bardzo często ( albo w zasadzie w ogóle ) to nie kobieta decyduje o losie córki. Wynika to po prostu z nacisku społeczeństwa, braku pieniędzy lub ogólnych norm po cichu przyjętych przez wszystkich. 
Ja będąc za granicą miałam przyjemność pracy z Hinduskami. Piękne kobiety. Mądre i pracowite kobiety. Ciągle- nawet żyjąc poza granicami swojego państwa, są bite i upokarzane. Ich mężowie przyjeżdżając z Indii, niestety przywożą swoje obyczaje. Nie zawsze są to te dobre.
Oczywiście, nie można oceniać ogółu po jednostce- wszakże i tam żyją normalne, szanujące się rodziny.
Jednak biorąc pod uwagę ogół- problem pozostaje.
Dlatego właśnie całym sercem przyłączam się do inicjatywy i mam nadzieję, że Wy także nie pozostaniecie obojętne.
Jeżeli chcecie przeczytać więcej zapraszam na oficjalną stronę Diadem Cosmetics <klik> 
Specjalnie do tego tekstu przygotowałam także specjalny hinduski makijaż.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba.



 








Kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład INGLOT nr 38
- baza pod cienie do powiek INGLOT
- konturówka do oczu SZAFIR nr 0-2,
- kredka do oczu ORIFLAME
- jasnozłoty cień z paletki "Absolute bright" firmy Catrice
- jasnoczerwony cień z paletki H&M
- lakier do paznokci DIADEM nr 081


P.S.
Jeżeli lubicie czytać, to bardzo polecam książkę "Spalona żywcem".
Brzmi jak horror, ale książka jest rewelacyjna. 
Odnosi się właśnie do tematu kobiet i ich traktowania w Indiach.
Naprawdę,naprawdę polecam.
Buziaki :***

sobota, 14 lutego 2015

ZŁOŚLIWOŚĆ RZECZY MARTWYCH + FRYZURA WALENTYNKOWA

Witam,
dziś chciałam Wam pokazać moją koncepcję na fryzurę walentynkową.
A zrobiłam ją wczoraj, zupełnie przypadkowo.
Mianowicie- w trakcie sprzątania, znalazłam swoją śliczną i niestety zapomnianą spinkę do włosów (może to nie nazywa się spinką, ale nie znam fachowej nazwy :)). Oczywiście chciałam zobaczyć, jak prezentuje się na włosach, mając w myślach dzisiejsze walentynki. Zrobiłam więc kucyka, wpięłam ją pod niego, dodałam dwie wsuwki do włosów (dosłownie na oślep i byle gdzie, bo byłam przekonana, że i tak z tego nic nie wyjdzie). W zasadzie chciałam tylko widzieć spinkę...
I jakież było moje zdziwienie, gdy wyszło mi takie coś :


Naprawdę, myślałam że się przewrócę.
I tutaj w zasadzie odniosę się do tytułu posta "Złośliwość rzeczy martwych". Bo czyż nie jest tak, że gdy mamy wolny czas, przez przypadek coś zrobimy, nie starając się i nie zwracając uwagi na to czy nam wyjdzie czy nie, to wtedy właśnie wychodzi najlepiej? Nawet czasem zwykły kucyk wychodzi jakoś tak...Tak dobrze! A gdy naprawdę się nam pali pod stopami, jesteśmy spóźnione, to jak na złość nic a nic nie wychodzi- czy to makijaż, czy to fryzura, czy akurat pójdzie nam oczko w rajstopach.
Ja mogę się ZAŁOŻYĆ i dam się pokroić, że jeżeli dzisiaj spróbuję odtworzyć tę fryzurę, to nie mam po prostu szans na starcie. Podejrzewam, że skończy się jak zawsze- zezłoszczę się, będę już obrażona na cały świat i finalnie zostawię włosy rozpuszczone, oraz stwierdzę kategorycznie, że jutro się ich pozbędę :)
Może zdjęcie nie oddaje dosłownie tej fryzury- odstające włoski i ogólnie mały nieład, ale byłam w takim szoku, że zaraz pstrykałam zdjęcie. Nic nie wygładzałam, nic nie poprawiałam.
To były dosłownie 3 ruchy!
........

Jeszcze zdjęcie spineczki z bliska:



Także, życzę Wam wszystkim pięknych i wyśnionych Walentynek <3
Mam nadzieję, że fryzura się spodoba :)
Całuję :***


czwartek, 12 lutego 2015

MAKIJAŻ WALENTYNKOWY

Witam, 
oto moja propozycja na makijaż walentynkowy :)
Hope you'll like it :)




Wykonanie:
1. Nałożenie bazy pod cienie do powiek 
2. Na środek ruchomej powieki górnej nakładamy cień o różowym odcieniu
3. Zewnętrzny kącik górny podkreślamy ciemnym fioletem- blendujemy przesuwając się ku górze
4. Czarną kredką rysujemy kreskę- także na zewnętrznym górnym kąciku oka
5. W kąciku górnym wewnętrznym (na cień różowy) nakładamy metaliczny niebieski- wychodzi troszkę jak fioletowy
6. Dolną powiekę podkreślamy kolorem czerwonym, można dodać brokat
7. Na linii wodnej rysujemy kreskę czarną kredką (koniecznie KAJAL)
8. Tuszujemy rzęsy
9. Doklejamy kępki sztucznych rzęs- w zależności od upodobań ( ja dokleiłam dwie na zewnętrznym kąciku oka )
10. Voila! Możemy spokojnie udać się na kolację :)




Pozdrawiam, całuję :***

środa, 11 lutego 2015

ŻÓŁTO-NIEBIESKI MAKIJAŻ OKA

Witam,
Dziś efekt mojej wolnej chwili- makijaż raczej nie nadaje się na wyjścia, ale już do sesji zdjęciowych jak najbardziej.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)





Kosmetyki, których użyłam do makijażu:
-na całą powiekę delikatnie wklepałam bazę pod cienie do powiek


- kreskę narysowałam czarną kredką KRYOLAN


- na górnej powiece rozprowadziłam żółty kolor z potrójnej paletki cieni My Secret- Fruit Cocktail


- dolną powiekę podkreśliłam niebieskim kolorem z paletki Oriflame


- a na koniec oczywiście użyłam mojej ukochanej mascary L'Oreal Paris- So Couture



Pozdrawiam, całuję :***



poniedziałek, 9 lutego 2015

OLEJKOWY RYTUAŁ NUTRI-GOLD OD L'OREAL PARIS

Witam,
Dziś na blogu recenzja olejku do twarzy firmy L'OREAL PARIS.



Opinia producenta:
"Natychmiast po użyciu olejku skóra jest intensywnie odżywiona, nawilżona i rozświetlona. Z każdą kolejną kroplą skóra odzyskuje zdrowy wygląd i blask. Dzień po dniu jest bardziej wygładzona, wypoczęta i odzyskuje witalność."
Cóż, brzmi zachęcająco. Jednak do olejku podchodziłam z dużą dozą niepewności i dystansu. Nie oczekiwałam spektakularnych efektów i w zasadzie nie pomyliłam się.
Przede wszystkim, może to jakieś zboczenie zawodowe, ale nie ufam produktom przeznaczonym do twarzy, które bardzo ostro pachną. A ten pachnie. Bardzo, bardzo intensywnie. Czuć cytrynę, pomarańczę, ogólnie owoce cytrusowe oraz coś w rodzaju ziół.
Ponieważ moja skóra jest bardzo wymagająca (mieszana+wrażliwa), w zasadzie nie musiałam testować produktu, żeby wiedzieć, jaki przyniesie efekt. 
Olejek jest przeznaczony dla cery suchej, więc stosowałam go tylko na policzkach. Faktycznie, nie pozostawia tłustej, oleistej warstwy, tylko bardzo ładnie się wchłania. 
Niestety, tak jak myślałam, po kilku dniach stosowania pojawiły się podrażnienia i zaczerwienienia. Jest to z pewnością zasługa bardzo długiej listy składników (aż 53), w tym większość to przeróżnego rodzaju olejki. W przypadku skór wrażliwych, jest ogromne prawdopodobieństwo, że na tyle składników trafi się jeden, którego nasza skóra po prostu nie zaakceptuje.
Pamiętajcie- odnośnie listy INCI  nie działa zasada "im więcej, tym lepiej". Wprost przeciwnie- im jest krótsza, tym większe szanse, że kosmetyk będzie dla nas odpowiedni.



Tak więc, olejek nie sprawdził się na mojej skórze- nie przywrócił jej witalności, nie nadał pięknego blasku i nie wygładził...Niestety.
Natomiast, odkryłam bardzo ciekawą alternatywę. Zaczęłam go używać do włosów, na skórki paznokci, oraz na ramiona, gdzie mam krostki wywołane poprzez rogowacenie okołomieszkowe. 
I muszę przyznać, że ładnie wygładził włosy, faktycznie się błyszczą. Na rogowacenie też się nadaje, ponieważ zmiękczył skórę i nie jest już taka "chropowata". Ale w zasadzie nie takie jego przeznaczenie.
Do plusów mogę dodać wygodę użycia- ma pipetę, która pozwala na odpowiednie dozowanie. Jest też bardzo wydajny.



Podsumowując- olejek Nutri Gold na mojej twarzy się nie sprawdził. Może na cerach suchych i niewrażliwych zadziałałby inaczej, jednak osobiście nie mogę go polecić.

Pozdrawiam :***

czwartek, 5 lutego 2015

CALVIN KLEIN- ETERNITY- CZY CI SIĘ SPODOBAJĄ?

Witam,
dziś o kolejnych perfumach- ETERNITY C.Klein



Nuty głowy- frezja, mandarynka, cytryna, szałwia.
Nuty serca- biała lilia, konwalia, narcyz, nagietek, fiołek, róża, jaśmin, gerber.
Nuta bazy- paczula, drzewo sandałowe, ambra, heliotrop, piżmo.

Nie tak dawno natknęłam się na historię ich powstania, o której wcześniej nie wiedziałam, a która jest całkiem romantyczna :)
Mianowicie, kiedy doszło do ślubu Kleina z jego dawną asystentką Kelly Rector, podarował jej zabytkową, ozdabianą brylancikami obrączkę, którą przed laty książe Windsoru Edward wręczył ukochanej, Wallis Warfield Simpson. Na wewnętrznej stronie tego klejnotu wygrawerowane było słowo "eternity" - symbol wielkiej miłości i oddania. 
Zakochany stylista postanowił dodatkowo uczcić swój związek z Kelly poprzez wykreowanie zapachu, w którym zamknięte byłyby najpiękniejsze uczucia i namiętności. Jego nazwa mogła być tylko jedna. Tak powstały ETERNITY. 
Tę historię znalazłam w internecie i w formie ciekawostki po prostu przepisałam.

Natomiast, gdy ja myślę o ETERNITY, w pierwszym odczuciu powiedziałabym, że nie jest to zapach dla wszystkich. To przede wszystkim.
Poza tym, nie zaliczyłabym go do typowo kwiatowych kompozycji, a tak wynika z opisu. 
Róża, fiołek, lilia...Musiałabym skłamać, mówiąc że je wyczuwam. A jestem dość wrażliwa na zapachy.
Gdyby chodziło o ETERNITY MOMENT, to oczywiście, jak najbardziej dominują kwiaty. 
Tutaj jest inaczej.
Pokuszę się o stwierdzenie, że zapach jest trochę ziołowy, trochę drzewny i kremowy. Ciężki do określenia. Zakwalifikowałabym go do kategorii niebanalnych, intrygujących.
Co mogę o nim jeszcze powiedzieć?
Że jest to klasyk.
Za każdym razem kiedy go czuję, kojarzy mi się z kobietą twardo stąpającą po ziemi, wiedzącą do czego dąży. Przed oczami mam 30-40-letnią bizneswoman- garnitur, czerwona szminka, czarne szpilki, teczka w ręce...Niezależna. Kobieta skazana na sukces.




Trwałość to chyba największa zaleta ETERNITY.
Pachną godzinami, na ubraniach kilka dni. Są bardzo intensywne, dlatego nieprzeznaczone dla wszystkich. Wielbicielki lekkich, wiosennych zapachów raczej nie pokuszą się o zakup.
Ja osobiście lubię ich używać, szczególnie gdy wybieram się na kolację z narzeczonym. A że mamy swoje ulubione miejsce w górach, które jest bardzo klimatyczne, Klein idealnie się z nim komponuje (zwłaszcza w zimie, gdy wokół zasypane a w środku blask i ciepło kominka, oraz wszechobecny zapach drewna). Wtedy czuję się naprawdę dobrze w swojej skórze.

Drogie Panie, jeżeli będziecie miały możliwość przetestowania, proponuję, żeby nie opierać się na pierwszym wrażeniu. Jest bardzo mylne. Dajcie im szansę, a mogą Was zaskoczyć :)




Pozdrawiam :***


wtorek, 3 lutego 2015

DIORSKIN NUDE - MÓJ PODKŁAD NR 1

 Witam,
Dziś o moim kolejnym ulubieńcu :)

Od podkładu wymagam, aby był przede wszystkim dobrze kryjący, ale przy tym nie tworzył efektu maski. I tutaj pojawia się problem...Mianowicie znaleźć taki.
Mnie się udało.
Pierwszy fluid Diorskin NUDE kupiłam będąc jeszcze za granicą, czyli około czterech lat temu (Matko, jak ten czas leci!). 
Dlaczego akurat ten? Sama nie wiem...Może myślałam, że jeżeli jest z wyższej półki, to warto zainwestować? Może urzekło mnie opakowanie? A może po prostu chciałam mieć coś lepszego...Naprawdę, nie potrafię tego sprecyzować.
Cóż, w każdym bądź razie wybrałam właśnie TEN.
Do dziś pamiętam moje pierwsze wrażenie. Ciągle zmagałam się z czerwonymi plamkami i  wypryskami na twarzy (nawet teraz, raz w miesiącu w dalszym ciągu to robię) i zawsze w podkładach brakowało mi tego dobrego maskowania. Przy Diorze miałam cichą nadzieję, że skoro wydałam już tyle pieniędzy, to chyba mogę mieć wysokie wymagania.
Nie zawiodłam się.
Oj, muszę przyznać, że nie tylko ja byłam pod ogromnym wrażeniem, ale także moja siostra, która stwierdziła, że cera wygląda jak u porcelanowej lalki. I tak faktycznie było. Dior okazał się po prostu cudowny. Zresztą, jest do dzisiaj, bo w dalszym ciągu jest moim faworytem. Oczywiście, nie używam go na co dzień, z jednej prostej przyczyny- ceny. Po prostu żal mi go szybko zużyć, a dla makijażu codziennego mam inną alternatywę. Jest za to niezastąpiony na wszelkiego rodzaju wyjścia.

Mój Diorskin NUDE, to numer 020- Light Beige





Konsystencja jest płynna, dość gęsta- choć na pewno nie tak, jak w przypadku Revlona "Colorstay".
Mój numer to 020, którego nie zmieniałam nigdy. Jest to jasny beż, który idealnie dopasowuje się do mojego odcienia skóry, a przede wszystkim nie wpada w róż. Moim zdaniem jest dość  neutralny i raczej będzie pasował do większości jasnych karnacji. Cera wygląda bardzo naturalnie i raczej się nie świeci, chyba że mam go już bardzo długo na sobie (ale wtedy wystarczy nałożyć troszkę matującego pudru sypkiego).
Nie polecałabym go jednak dla cer z większymi problemami- na pewno ich nie zakryje, a przy tym wygląda to dość nieestetycznie. Wstrzymywałabym się też z zakupem przy cerach suchych, ponieważ kompletnie się do nich nie nadaje- uwidacznia brak odpowiedniego nawilżenia, oraz odstające skórki. Zresztą, przy tego typu skórze bardzo dużo fluidów się nie sprawdza i po prostu metodą prób i błędów można znaleźć odpowiedni dla siebie.



Diorskin ma eleganckie opakowanie, które fanomenalnie prezentuje się na półce w łazience.
Jedynym minusem jest to, że mając szklaną buteleczkę, nie jesteśmy w stanie wykorzystać kosmetyku do końca. I jak zauważyłam przy poprzednich zakupach, naprawdę sporo zostaje w środku. Za to minus. Choć nieduży :)
Co do zapachu, mogę powiedzieć, że jest bardzo przyjemny, ale zarazem delikatny.
Dodatkowy plus za filtr - 15.
Cena to około 210 zł/30 ml- sporo, ale warto.
Polecam :) 









Pozdrawiam :) :***