czwartek, 30 kwietnia 2015

KOLEJNE PERFUMY NA WIOSNĘ- C.KLEIN- ETERNITY MOMENT

Witam Kochane!
Troszkę mnie nie było na blogu, ale to za sprawą różnych okoliczności.
Dziś wpis na temat kolejnego zapachu, który bardzo lubię.
Jest to kompozycja Calvina Kleina "Eternity Moment".


Powiem szczerze, kiedy pierwszy raz powąchałam go w drogerii (lata temu), nie przypadł mi do gustu. Wolałam zapach klasyczny "Eternity". 
Natomiast moja kuzynka szalała za "Momentami", a nie lubiła klasyka.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy niedawno przyjechała w odwiedziny i pachniała właśnie klasycznym Eternity. Ja z kolei pachniałam "Momentami". 
Osobiście perfumy dostałam w prezencie, ona klasyka kupiła, bo tak się jej spodobał. 
Tak, kobieta zmienną jest.


Nuty zapachowe:
Nuta głowy: liczi, guawa, granat, chińska różowa, piwonia.
Nuta serca: kwiat pasji, lilia wodna, piżmo.
Nuta bazy: drewno różane, malina kaszmirowa.


Co ja wyczuwam?
Na pewno jest to bardzo kwiatowy zapach. Po spryskaniu najpierw wyczuwam przede wszystkim różę. Piękną różę.
Jest intensywny, ale zarazem dość subtelny. Bardzo kobiecy i właśnie odpowiedni na tę porę roku.
W zimie w ogóle go nie używałam, ponieważ wydawał mi się...Niedopasowany?
Jeżeli szukacie czegoś odpowiedniego na wiosnę, to zdecydowanie polecam choćby powąchać w drogerii.
Zauważyłam także, że kompozycja nie jest zbyt popularna, więc jeżeli nie chcecie pachnieć jak mama, ciocia, koleżanka i siostra, to dajcie jej szansę :)
Cena jest bardzo różna, jak to zazwyczaj bywa z perfumami. Wiadomo, przez internet można kupić o wiele taniej, choć ja nie praktykuję tego sposobu. Zawiodłam się raz i na tym zakończyła się moja przygoda z zamawianiem on-line. 


Zdecydowanie polecam miłośniczkom kwiatowych zapachów.

Miałyście moje Drogie styczność z "Momentami"?
Jakie są Wasze wrażenia?
Pozdrawiam cieplutko :*
 

środa, 22 kwietnia 2015

ULUBIENIEC- LAKIER WIBO WOW GRANITE SAND

Witam Kochane Czytelniczki! 
Na dzień dobry, przedstawiam nowy wygląd bloga. 
Już od jakiegoś czasu chciałam go zmienić, ale nie mogłam się za to zabrać.
Wiedziałam, że muszę rozjaśnić tło i przede wszystkim nagłówek.
Wczoraj jednak nadszedł dzień zmiany. Usiadłam, przemyślałam, zrobiłam.
Dodam tylko, że w stosunku do komputera jestem totalnym laikiem! Kompletnym, kompletnym, beznadziejnym laikiem.
Zakładając bloga siedziałam dniami i nocami, żeby rozpracować najbanalniejsze (z perspektywy czasu) problemy.
Ale gdy sobie już coś postanowię, dążę do tego całym sercem. I tak oto, kilka nieprzespanych nocy zaowocowało powstaniem mojej strony.
W dalszym ciągu mam zamiar się rozwijać, więc co jakiś czas spodziewajcie się mniejszych lub większych zmian.
Mam nadzieję, że nowy wygląd przypadnie Wam do gustu :)

Jako, że w weekend wybieram się na wesele, już dziś rozpracowywałam lakiery do paznokci.
I wiecie co? Zdałam sobie sprawę, że nie pokazałam Wam swojego ulubieńca! 
Naprawdę nie wiem, jak to się stało :)
Także nadrabiam zaległości i przedstawiam Wam lakier Wibo- Wow Granite Sand (nr 3).


Lakiery piaskowe mają to do siebie, że albo trzeba je kochać, albo nienawidzić. Mają tyleż samo zwolenników, co przeciwników. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, choć znam osoby, które faktycznie ich nie cierpią.
Co podoba mi się akurat w Wibo? To, że jest to "piasek, piasek", nie jakiś chłam. 
Faktycznie na paznokciu ma bardzo chropowatą warstwę. Lubię to!
Kolor ciężko mi określić- niby łosoś, niby jakiś taki róż, ma też coś z brązu...Dziwny, bardzo dziwny, rzadko spotykany. 
Nie zmienia to jednak faktu, że jest moim ulubieńcem. W planie mam także zakup innych kolorów, ponieważ bardzo lubię efekt, jaki pozostawia na paznokciach.


Cena około 10-ciu złotych.
Pojemność 8,5 ml.
I moim zdaniem hit- zwłaszcza dla leniuchów :) Mianowicie, nawet kiedy lakier zacznie odpryskiwać lub schodzić, można z powodzeniem pomalować go jeszcze raz i kompletnie nic nie będzie widać. Tzn. paznokcie będą wyglądać dokładnie tak samo, jak po pierwszym malowaniu.
Rewelacja, mówię Wam :)

Jak u Was z "piaskami"?
Lubicie czy też może unikacie?
Pozdrawiam cieplutko :)


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

LAKIER TECHNIC + WYGRANE W KONKURSACH

Witam, 
przedstawiam Wam lakier Technic, który zauroczył mnie swoją głęboką czerwienią.
Lakier wygrałam w konkursie u Madzi, o czym wspomnę niżej.




Jak widać na zdjęciach, pozbyłam się pazurków, a to z jednego prostego powodu- już były po prostu za długie. I ciężko było mi cokolwiek zrobić.
Drugie zdjęcie troszkę okłamuje rzeczywistość, ponieważ widać na nim, jakby kolor wpadał w malinowy. No, nie jest tak. Jak już wcześniej wspomniałam, jest to przepiękna, głęboka czerwień (odcień Mars).
Dla tych, dla których jeden kolor jest nudny, polecam dodanie jakiegoś "szaleństwa"- w moim przypadku także lakier Technic (odcień Monochrome).
Ogólnie rzecz biorąc lakier nie jest super- rewelacyjny. Jedna warstwa, to zdecydowanie za mało, trzeba dodać kolejną, aby nie było prześwitów. Bardzo szybko zastyga, więc dla niewprawionych w malowaniu paznokci, zdecydowanie niegodny polecenia.
Ale, jak dla mnie- kolor rekompensuje wszystko. 
Z tego co widziałam, można go kupić na Allegro i cena waha się w granicy pięciu złotych, więc nie można wymagać za wiele.

Przełom marca i kwietnia obfitował dla mnie w szczęście w konkursach, zarówno blogowych jak i internetowych.
Obchodziłam także swoje 25-te urodziny, więc wzbogaciłam się również w kilka prezentów.
Nie wspomnę (albo wspomnę) o swoim jakże romantycznym mężczyźnie, który na urodziny zabrał mnie...No właśnie? Gdzie? 
Romantyczna kolacja? Pobyt w SPA? Weekendowa wycieczka w nieznane miejsce?
Taaakk...Prawie tak.
Zabrał mnie (uwaga!) na KEBABA! :)
Zaznaczę jeszcze może, że NIE JADAM takich rzeczy, więc trafił w dziesiątkę. Jesteśmy ze sobą już (tylko) 9 lat, więc skąd miał chłopina wiedzieć? :):):):)
A tak serio, to uśmiałam się jak nie wiem. Chyba nie przestanie mnie zaskakiwać swoją pomysłowością. A prezentu nie potrzebuję wcale, bo ważne, że mam jego :)
To drogą dygresji. 
Oto moje wygrane:


Madzia z bloga Land of Vanity obdarowała mnie mnóstwem kosmetyków, które nawet na zdjęciu ciężko było mi zmieścić. W paczce znalazłam różnorodne produkty- do twarzy, pielęgnacji ciała, włosów, makijażu... Każdy, nawet najbardziej wybredny osobnik znalazłby coś dla siebie :)
Madziu Kochana, dziękuję jeszcze raz! Nie wiesz nawet, jaki wywołałaś uśmiech na mojej twarzy!


U wspaniałej Adrianny z bloga Rogaczki Kosmetyczne wygrałam żel pod prysznic Balea oraz Beauty Blender. Zapach żelu jest po prostu przecudowny! Mega słodziak! A na "jajko" miałam ochotę od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłam się zmobilizować, żeby go kupić. I tak oto wpadło w moje ręce, z czego niezmiernie się cieszę! Adrianno, Tobie także dziękuję jeszcze raz!


W konkursie Rimmel wygrałam pudełeczko, w którym znalazłam:


I ostatnia wygrana w konkursie Golden Rose:


Makijaż z użyciem tejże palety mogłyście zobaczyć w poście poniżej.

A Wam jak mija kwiecień?
Jakieś wygrane, jakieś ciekawostki kosmetyczne?
A może któraś z Was także obchodziła urodziny?
Pozdrawiam cieplutko! :*
 

piątek, 17 kwietnia 2015

MAKIJAŻ Z PALETKĄ GOLDEN ROSE

Witam,
dziś chciałam pokazać Wam makijaż, jaki wykonałam za pomocą paletki Golden Rose, wygranej w konkursie.
Jako, że paletę można było wybrać, postawiłam na mocne neony, jakich jeszcze nie mam w swojej kolekcji (paleta nr 107).


Co mogę o niej powiedzieć? Kolory mówią same za siebie.
Są po prostu piękne.
Kiedy dostałam paletkę, wprost nie mogłam się doczekać przetestowania.


Czy zdały egzamin? Tak, w stu procentach. Szczerze, na początku nie wierzyłam, że coś z tego będzie. Pomyślałam sobie: "Ok, w opakowaniu wyglądają super, a na powiece pewnie ich w ogóle nie będzie widać".
No i się pomyliłam.
Są tak intensywne, tak żywe, że jestem zakochana!


Możecie być pewne, że na jednym makijażu się nie skończy ;)
A oto co zmalowałam za ich pomocą:









I jak?
Ja jestem zauroczona kolorami :)
Buziaki :*



środa, 15 kwietnia 2015

PIELĘGNACJA TWARZY- CZĘŚĆ III

Witam, 
po dwóch produktach w mojej codziennej pielęgnacji, o których możecie przeczytać we wcześniejszych postach, przyszedł czas na kolejny.
Jest to krem Atoderm Nutritive firmy BIODERMA.


Na kosmetyk wpadłam przypadkiem będąc w aptece bodajże końcem stycznia i od tamtej pory się z nim nie rozstaję.
Przeznaczony jest dla bardzo suchej, wrażliwej skóry.
Co spowodowało, że znalazł się on w moim codziennym rytuale pielęgnacji?
Przede wszystkim- co dla mnie jest bardzo istotną sprawą odnośnie kosmetyków przeznaczonych do twarzy- brak zapachu. W pielęgnacji cery wychodzę z założenia, że im mniej tym lepiej. Dlatego za sam ten fakt, produkt dostaje duży plus.
Następny za brak parabenów w składzie.
Kolejny- jest hipoalergiczny, a z moją kapryśną twarzą jest to wymóg wręcz pożądany :)
Najbardziej martwiło mnie, że krem może okazać się komedogenny, jednak i tu okazał się strzałem w dziesiątkę, ponieważ nie zatyka porów.


Kosmetyk stosuję i rankiem i wieczorem.
Konsystencja nie jest tłusta, ale na skórze pozostawia ochronny film, który pięknie się świeci :)
Czy mi to przeszkadza? Fakt, faktem, gdy nakładam go pod makijaż to jest totalna masakra, ale nie na darmo wymyślono pudry matujące. Po zastosowaniu takowego, wszystko wraca do normy.
Używając go na noc, po przebudzeniu rano czuję, że nadal jest na mojej skórze. I także nie mam z tym problemu, ale to zależy od indywidualnych odczuć. 



Krem zawiera masło shea oraz wyciąg z avocado, które wzmacniają, odbudowują i odżywiają naszą skórę.


Obecnie skończyłam jedno opakowanie, które wystarczyło na około miesiąc regularnego stosowania.
Czy sięgnę po niego ponownie? Tak, ponieważ trafiłam na promocję przy pierwszy zakupie i za cenę jednego dostałam drugi. A nawet gdyby tak nie było, to i tak skusiłabym się na kolejny.
Choć przyznać muszę, że cena powala- za 40 ml zapłacić trzeba około 60 złotych.
Ale! Często spotykam się z promocjami, gdzie można go upolować za 19,90. Niezła przecena.
Polecam wypróbować szczególnie tym, którzy borykają się z wiecznie przesuszoną i wrażliwą skórą (choć niekoniecznie tylko takim osobom). Sama mam cerę mieszaną i z powodzeniem stosuję owy produkt.

Czy znacie kremy Biodermy? Jakie są Wasze opinie na ich temat?
Pozdrawiam cieplutko :)



poniedziałek, 13 kwietnia 2015

KONGRES I TARGI KOSMETYCZNE LNE & SPA

Witam,
w ten weekend miałam przyjemność uczestniczyć w 31. Międzynarodowym Kongresie i Targach Kosmetycznych LNE&SPA.
Znalazłam się tam za sprawą wygranego karnetu VIP na stronie organizatora. Dziękuję jeszcze raz :)
Na to wydarzenie każdy z branży beauty czeka z wytęsknieniem. Ja, będąc kosmetologiem, od kilku lat jeżdżę na Kongres z największą przyjemnością.
Uwielbiam te wszystkie stoiska, wykłady i możliwość zapoznania się z nowościami poszczególnych marek.
Jako że w sobotę niestety nie mogłam się tam znaleźć, wybrałam się w niedzielę. 
Najbardziej oczywiście chciałam zobaczyć pokaz "Sekrety profesjonalnego makijażu" Davida Molina (ale, kto by nie chciał? :)).
Wrzucam kilka zdjęć z pokazu, od razu przepraszam za jakość, ale mój iPhone się niestety nie popisał :)





Na każdej z modelek David zaprezentował inny makijaż.
Modelka nr 1- trend na szerokie i mocno podkreślone brwi
Modelka nr 2- "mokry makijaż"
Modelka nr 3- "candy make- up".

Każdy inny- każdy wyjątkowy.

Miałam przyjemność zobaczyć jeszcze kilka innych pokazów, ale w zasadzie nie będę się o nich rozpisywać. 
W każdym bądź razie gratuluję organizatorom za profesjonalizm i dopracowanie w każdym calu.
Mam nadzieję, że będzie mi dane uczestniczyć w kolejnym zjeździe. Polecam wszystkim choć raz zobaczyć to całe wydarzenie na własne oczy.

Następnie, oczywiście stoiska.
Z góry założyłam, że w tym roku nic, absolutnie nic nie kupię.
No, ale jak to być na największych Targach i nie kupić jakiejś perełki? 
Także w moje ręce wpadły takie oto kosmetyki:

Naturalny hydrolat z róży damasceńskiej- już długo miałam w planie zakup tego kosmetyku a ten, mam nadzieję, że sprawdzi się w stu procentach.

Olej makadamia- także wpadł mi w oko. I także mam nadzieję, że się sprawdzi.

A tutaj próbka kremu, który mnie zaciekawił, ale po ostatniej przygodzie z Synchro 2000 nie mam zamiaru kupować w ciemno.
I pytanie do Was? Znacie ten krem? Możecie go z czystym sercem polecić, czy też nie bardzo?

I jeszcze- za wypełnienie ankiety można było dostać mydełko Organique a także magazyn LNE. Mydełko pachnie przepięknie, a magazynu nie brałam, ponieważ od 2013 mam chyba wszystkie numery i czytam go nałogowo ;)

A teraz przyznawać się- kto był na Targach? Z kim się widziałam? :)



wtorek, 7 kwietnia 2015

KAWOWA PŁUKANKA DO WŁOSÓW

Witam :)
Po dłuższej przerwie świątecznej, czas na nadrobienie zaległości.
Dziś chciałam przedstawić Wam wpis na temat mojej sprawdzonej metody na piękne włosy.
Nie jest ani skomplikowana, ani droga, więc myślę że część z Was się na nią skusi.
A mowa o płukance kawowej.
Kawę chyba wszystkie znamy- jeżeli same nie jesteśmy jej wielbicielkami, to zawsze znajdzie się w naszym otoczeniu ktoś, kto nie może bez niej żyć (Ewka Z.- to się Ciebie tyczy! :):)) Jest ona jedną z najpopularniejszych używek, znana na całym świecie, główne źródło kofeiny. Przyspiesza przemianę materii, działa pobudzająco. Spożywana w większych ilościach wykazuje niekorzystne działanie na organizm.
Myślę, że nie ma sensu się o niej rozpisywać, ponieważ każda z nas ma świadomość jej działania.
Natomiast, nie wiem czy każda z Was wie, jaka jest najdroższa kawa świata?
Wtrącam to jako ciekawostkę, ponieważ uważam to za...hmm...Dość interesujące? 
Mianowicie miano najdroższej przypisane jest kawie Luwak (Kopi Luwak)- filiżanka tej przyjemności (co kto lubi, ja bym tego nie wypiła!:)) kosztuje- bagatela- 100 złotych.
A dlaczego bym jej nawet nie spróbowała? Cóż, mając świadomość, że jest ona wydobywana z odchodów indonezyjskiego łaskuna muzanga, całkiem psuje mi obraz aromatycznej, popołudniowej kawy. To zwierzątko zjada tylko najlepsze owoce kawy, które po częściowym nadtrawieniu w żołądku tracą gorzki smak i zyskują lepszy aromat.
Ale, co mnie najbardziej zastanowiło- patrząc na to z innej strony, ktoś musiał to przecież zapoczątkować. No ale kto? Chyba nikt normalny, że tak się wyrażę, nie grzebie w odchodach i nie wyjada sobie ziarenek. Poruszyłam kiedyś ów temat na ziołolecznictwie i jak się okazało, było to oczywiście związane z niewolnikami, którzy choć sami pracowali przy zbieraniu ziaren, nie mogli ich używać dla siebie. Chcąc móc skosztować przyjemności jaką raczyli się ich panowie, wpadli na pomysł, żeby właśnie zbierać ziarenka z kupek łaskuna. I tak oto okazało się, że ich kawa jest o niebo lepsza od kawy panów.
Ale, to tylko drogą dygresji :) 
Przechodząc do tematu- płukanka.
Jestem naturalną szatynką a włosów nie farbuję od lat. Dlatego też, aby ich kolor był ładny i błyszczący, co jakiś czas serwuję im taką właśnie kawową płukankę. To nie wszystko. Kawa ma bardzo dobry wpływ na włosy pod względem ich wzmocnienia. Moje po kilku razach naprawdę bardzo na tym zyskały, na szczotce zostaje ich minimalna ilość. Jeżeli macie z tym problem, to taka alternatywa bardzo Wam pomoże.
Poza tym zauważyłam, że ładniej się układają, nie puszą się i są takie...takie przyjemne :)
Wiem, że niektóre panie wykonują jeszcze masaż głowy za pomocą fusów. Ja tego nie robiłam, więc nie wiem, czy daje to jakieś efekty. Ponoć włoski szybciej rosną. Całkiem możliwe, można spróbować.
Osobiście polecam połączyć ten zabieg z olejowaniem, można osiągnąć rewelacyjne efekty.
U mnie działa to w taki sposób: w jeden dzień nakładam wybrany olejek na włosy, owijam folią i zostawiam na noc, rano zmywam.
W drugi dzień robię przerwę, następnie trzeciego dnia wieczór robię płukankę kawową, także owijam folią i kładę się spać, rankiem mycie. 
Często nakładam także siemię lniane, w zależności od tego na co akurat mam ochotę.
Kochane- naprawdę działa. 

Jak wykonać miksturę? 
Nic prostszego.
Zalać dwie łyżki kawy wrzątkiem, poczekać aż opadną fusy.


Następnie przecedzić do większej miski i dodać około litr przegotowanej, letniej wody.



Moczyć włosy około 3-4 minuty.
Nie spłukiwać, zostawić na noc. 
Rankiem można, choć nie trzeba zmywać.
Efekty można zauważyć już po pierwszym myciu, choć regularne stosowanie znacznie poprawia i kondycję i ogólny wygląd naszych włosów.
Raczej nie polecam dla blondynek :)

Stosowałyście może? 
Macie swoje sprawdzone metody na piękne włosy?
Podzielcie się ze mną, chętnie wypróbuję Wasze przepisy :)
Pozdrawiam, miłego dnia :)




środa, 1 kwietnia 2015

THE BODY SHOP- MOROCCAN ROSE

Witam,
dziś szybka notka na temat jednego z moich ulubionych masełek do ciała.
Szybka dlatego, że jak zapewne wszystkie wiecie- idą Święta. A ja niestety, mam jeszcze kompletnie nic nie zrobione. I nie wiem, od czego zacząć- może któraś z Was chętna do pomocy? ;)

Przechodząc do tematu- masełko.
Kiedyś dostałam go od swojej ukochanej kuzynki Aleksandry, która przywiozła mi cały zestaw z Wielkiej Brytanii ( Olusia dziękuję jeszcze raz ).
Cóż...Przyznam szczerze, gdy zobaczyłam kosmetyki z TBS uśmiech od razu zagościł na mej twarzy. Wielki uśmiech.
Ale kiedy przeczytałam, że to produkty o zapachu różanym, humor popsuł mi się jak za sprawą dotknięcia czarodziejskiej różdżki.
W tamtym czasie raczej nie byłam zwolenniczką i miłośniczką różanych zapachów.
No dobra, ale The Body Shop, to The Body Shop- nie można wybrzydzać.
I tutaj niespodzianka.
Po otwarciu uderzył mnie tak CUDOWNY, tak PRZEPIĘKNY zapach, że aż trudno go opisać.
Nie jest to typowa róża. Na pewno nie taka, jaką znamy z podwórka.
Widziałyście może film "Tajemniczy ogród"?
Wyobraźcie sobie, że właśnie wchodzicie do takiego ogrodu. Wszystko kwitnie, budzi się do życia.Wokół tyle kwiatów i kolorów, że nie wiecie gdzie macie spojrzeć i który z nich powąchać. I nagle ją zauważacie... Rośnie taka piękna i niepozorna. Ale Wy wiecie, że to właśnie "TA". Podchodzicie i otulacie ją delikatnie dłońmi. Bierzecie głęboki wdech i świat przestaje istnieć...
Tak, właśnie tak pachnie masełko.
W tej delikatności marokańskiej róży, jest coś orientalnego i niecodziennego. Po prostu mnie urzekła.




Masełko przeznaczone jest dla skóry normalnej oraz suchej.
Bardzo fajnie nawilża i odżywia. Nie jest tłuste, co za tym idzie nie pozostawia grubego filmu na skórze, tylko pięknie ją wygładza i nabłyszcza.
Nie jest to typowe, zbite masło. Raczej pokusiłabym się o stwierdzenie, że konsystencję ma podobna do balsamu, ale takiego mocniej skondensowanego. Wiecie, co autor miał na myśli? :)



Opakowanie różowe, przyjemne dla oka. 
Napisy i róża są uwypuklone, więc czuć je pod palcami :)
Cena- nie napiszę dokładnie, ponieważ tak jak wspomniałam, to był prezent. Ale myślę, że w granicach 20-30 złotych za 50 ml.
Uff- jednak notka nie była tak krótka jak miałam w planie :)

Próbowałyście może tego cudeńka? A może macie swoich faworytów z The Body Shop?
Podzielcie się swoją opinią :)

P.S.
Makijaż, który ostatnio zmalowałam i który możecie zobaczyć pod tym postem, zdobył drugie miejsce w konkursie Golden Rose :) :)